29.12.2013

- rozdział 19

- Dobra Lilka, ja lecę. - rzuciła Camille i wyszła z dormitorium.
- Ja też będę lecieć, chyba sobie poradzisz? - uśmiechnęła się Elise.
- Nie, Lis, bez was nie przeżyję ani chwili. - odpowiedziała ironicznie Lily i rzuciła się na łóżko. - No leć, nie patrz na mnie.


 W tym samym momencie w dormitorium Huncwotów Syriusz wybiegł z pokoju. Petera już nie było. Znowu był ze Skylynn. Ostatnio dużo czasu z nią przebywał.

- A temu co się stało? Kobieta zaczeka. - zaśmiał się James, widząc jak Black wypada z dormitorium.
- Nie chce, żeby dziewczyna czekała. I tak już się spóźnił. - wzruszył ramionami Remus. - No cóż. Ja też będę już lecieć. - dodał, zarzucając torbę na ramię.
- No jasne. Jak zawsze, wszyscy mnie zostawiacie w sobotę. - westchnął Rogacz. - Idź już. - uśmiechnął się i schował za mapą Huncwotów.
***
 Czarnowłosa podążała korytarzem. Spieszyła się na spotkanie, jednak nie chciała, by było to po niej tak widać, więc szła powoli, ale z gracją. Ubrana była w tradycyjny uniform Gryfonek z zarzuconą peleryną. Włosy związała w warkoczyka opadającego jej na ramię i sięgającego pępka. Do kieszeni włożyła niezbyt długą, jasno-brązową różdżkę. Dotarła do Sali Wejściowej, gdzie od razu zauważyła wysokiego bruneta. Nie mogąc wytrzymać wbiegła mu w ramiona. Krukon odwzajemnił uścisk. Tak... to był właśnie Hugo Rees, jej chłopak. Był Prefektem Ravenclawu. Miał zwykłe brązowe włosy i brązowe oczy. 
- Jesteś. - uśmiechnęła się dziewczyna i cmoknęła chłopaka w nos.
- Tak, jestem. To jak, Cam? - chłopak spojrzał w jej granatowe oczy - Idziemy na błonia? - spytał i złapał swoją dziewczynę za rękę.
- Jasne. - uśmiechnęła się i razem ruszyli w stronę drzwi wejściowych.
***
 Blondynka zbiegała truchtem po schodach. Jej długie, proste włosy powiewały za nią rozpuszczone, a błękitne oczy świeciły roześmiane. Dobiegła do drzwi do biblioteki. Pchnęła je i ruszyła wzdłuż regałów. Mijała wiele osób, ale żadna nie przykuła jej uwagi. Doszła do ostatniego regału, jednak i tu nie było nikogo, kogo szukała. Usiadła zrezygnowana przy jednym ze stolików, a jej oczy jakby przystały się już tak śmiać. Wtem drzwi biblioteki otworzyły się znowu, a do środka wszedł kapitan drużyny Puchonów. Rozejrzał się, a gdy jego wzrok padł na Gryfonkę, uśmiechnął się i podszedł do jej stolika. Dziewczyna patrzyła na podłogę, więc nie zauważyła tego. Czarnowłosy wyciągnął rękę w stronę dziewczyny i spytał:
- Mogę się przysiąść? 
 Dziewczyna podniosła na niego wzrok i od razu się uśmiechnęła. 
- Roger! Jesteś! - chłopak przysiadł się obok niej, a ta od razu złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. - Już myślałam, że nie przyjdziesz! 
- Przepraszam, Lis. Wiesz, owutemy, ciężko mi się wyrobić. No dobra, to ja idę po książki, a ty poczekaj. - odrzekł jej Puchon.
 Chłopak wstał. Ostatni raz spojrzał na dziewczynę swoimi szarymi oczami i ruszył między regały.
***
 Syriusz biegł ile sił schodami na górę. W końcu wbiegł na sam szczyt Wieży Astronomicznej. Przy barierce stała Puchonka o czarnych, krótkich włosach, spiętych w kucyka. Była to Olivia Staunton.
- Długo czekałaś? - spytał delikatnie, podchodząc do dziewczyny.
- Tak. Co wydarzyło się takiego tym razem? Czy nie możesz zacząć przychodzić o umówionej... - nie dokończyła, ponieważ chłopak zamknął jej usta pocałunkiem. - Nienawidzę, jak tak robisz.
- Wiem. - uśmiechnął się i objął dziewczynę w pasie.
***
 Remus wyszedł na korytarz. Ruszył na trzecie piętro, gdzie miał spotkać się z Michaellą. Zszedł po schodach, wyminął jeden z zakrętów i od razu ujrzał roześmianą twarz Krukonki na końcu korytarza. Puścił się do niej biegiem. Podszedł do blondynki i objął ją w pasie. Ta złożyła mu na policzku delikatny pocałunek. Miała niebieskie, roześmiane oczy, proste, średniej długości włosy i cienkie, długie usta, które prawie cały czas wykrzywiały się w pięknym uśmiechu. Wzrostem nie przewyższała Lupina. Nie potrzebowali rozmowy. Chłopak złapał ją za rękę i ruszyli wzdłuż korytarza.
***
 Lily nudziło się w pokoju, więc wstała i poszła na błonia. Usiadła samotnie pod drzewem i wpatrywała się w jezioro. Wtem do jej nosa uderzył zapach, który już znała, i który zdążył namieszać jej sporo w głowie. 
- Mogę usiąść? - spytał chłopak, stojący za dziewczyną.
- Jasne. Też zostałeś sam? - uśmiechnęła się na widok okularnika Lily.
- Tak. Oni chyba już o mnie zapomnieli. - chłopak zrobił smutną minę.
- Ojej. Nie martw się. Mnie też zostawili samą. - rudowłosa zaśmiała się i poczochrała włosy Jamesa, co nie dało większego efektu, ponieważ przedtem jak zawsze były już potargane.
- Dziękuję. Jedyna ty mnie rozumiesz. - zaśmiał się okularnik. - Jak ci poszły egzaminy końcowe? - dodał.
- Nie tak źle, ale martwię się o numerologię. - dziewczyna podkurczyła nogi i objęła je ramionami. - A tobie?
- Też nie źle, ale eliksiry? Porażka. Mam nadzieję, że Slughorn przyjmie mnie na lekcje za rok. Musi.
- Aż tak źle? - zdziwiła się Lily.
- Ta. Dobrze to nie było. - uśmiechnął się lekko.
- To ja ci pomogę.
- Co? - zdziwił się James.
- No tak. pomogę ci z eliksirami.
- Naprawdę chciałabyś? 
- Jasne, czemu nie.
- No dobra, niech będzie. Ale ty mi nadal nie powiedziałaś, czy przyjedziecie do mnie! A tak w ogóle, to namówiłem rodziców. Roger i Hugo też mogą przyjechać. Przyjedzie też Sky, Olivia i Chelle. - uśmiechnął się James.
- Niech będzie. Przyjadę. - odwzajemniła uśmiech rudowłosa.
- Naprawdę? Nawet nie wiesz, jak się cieszę! - roześmiał się Rogacz.
- Aż tak ci zależało na tym, żebym przyjechała? - Lily uniosła prawą brew i uśmiechnęła się prowokacyjnie.
- No.. no tak, będzie fajnie. - na policzki Jamesa wkradły się lekkie rumieńce.
 Siedzieli tak i rozmawiali, aż Lily nie zrobiła się śpiąca i poszła do dormitorium.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Rozdział dodany w szczególności po to, żebyście nie pogubili się w tych "drugich połówkach" głównych bohaterów ;D Przy okazji wcisnęła też rozmowę Jamesa z Lily <3 

27.12.2013

- rozdział 18

 James leżał na łóżku i przeglądał Mapę Huncwotów, Syriusz przeglądał pisemko z motorami, zaznaczając niektóre strony, Peter pisał list do rodziców, a Remus ćwiczył nowe zaklęcie. Rogacz poprawił okulary i przyjrzał się dokładniej jednemu z nazwisk na mapie.
- Chłopcy, kiedy my ostatnio zrobiliśmy jakiś numer? - spytał.
- A wiesz, że nawet nie pamiętam? - Peter oderwał pióro od pergaminu.
- Chyba tydzień temu. Pamiętacie? Zamknęliśmy Macnaira w schowku na miotły na całą noc. Powinien nauczyć się Alohomory. - powiedział Remus, przestając na próżno machać różdżką w stronę plakatu jednej z drużyn Quidditcha na ścianie.
- To chodźcie. - James stuknął różdżką w pergamin. - Koniec psot.
- Ale ja nie mogę. - wyznał Peter, spoglądając szybko na zegarek i biegnąc do łazienki.
- A czemu to niby? - spytał zdziwiony Rogacz.
- Bo jestem umówiony. 
- Wspaniale, więc teraz każdy się z kimś umawia, tylko nie ja? Kto to jest? Fiona?- spytał poirytowany James.
- Nie, ona jedynie zgodziła się ze mną pójść na bal, dlatego, że nikt inny jej nie zaprosił. Idę ze Sky. Skylynn. 
- Ładna chociaż? - zapytał Syriusz, ale Remus dźgnął go łokciem w żebra.
- Z jakiego domu? - spytał.
- Z Gryffindoru. - oznajmił dumnie Peter, wychodząc z łazienki i szukając ubrań.
- Dobra chłopaki, chyba nie mamy zbyt dużo czasu. Idziemy, czy wysłuchujemy historii Petera? - spytał James poprawiając okulary na nosie. 
 We trójkę przebiegli przez dormitorium, następnie przez Pokój Wspólny, a później wypadli przez dziurę w portrecie Grubej Damy. Biegli ile sił w płucach przez cały korytarz, zbiegli po schodach i zaczęli się skradać, ostrożnie wyglądając za każdy róg.
- Rogacz, co ty... - zaczął Remus.
- Ciiicho! Bo nas usłyszy! - przerwał mu James.
- Kto nas usłyszy? - zmarszczył nos Syriusz.
- Smarkerus. - rzucił krótko James i zaczął skradać się wzdłuż ściany. 
 Jego śladami podążała reszta chłopaków. Na końcu korytarza chłopak o ziemistej cerze wszedł do biblioteki.
- Za mną. Tylko tym razem po cichu. - powiedział James, patrząc znacząco na Syriusza.
- Ok, ok, już będę cicho. - burknął Syriusz.
 Zakradli się do drzwi prowadzących do biblioteki i weszli do pomieszczenia niezauważenie dla Severusa. Usiedli przy jednym ze stolików i odczekali, aż chłopak wybierze książkę i uda się samotnie między dwa regały z książkami. Wtedy była ich szansa. Wyłonili się zza półek i podeszli do Ślizgona.
- Witaj Smarkerusie. Ostatnio trochę się nam nudziło. Jak myślisz, co powinniśmy zrobić? - spytał chytrze Syriusz.
- Expe... - zaczął Severus, ale Remus był szybszy:
- Protego! Myślałeś, że bezkarnie możesz rzucać na nas zaklęcia? Expelliarmus! - wypowiedział, starając się, by rzucanie zaklęcia nie było na tyle głośne, by bibliotekarka je dosłyszała.
- Nawet nie myśl o wołaniu o pomoc, bo skończy się gorzej, niż powinno. Widzisz, uznaliśmy, że nie skończyliśmy czytać twoich podręczników. Pozwolisz. - James sięgnął po torbę Ślizgona i wyciągnął z niej książkę. W jego ślad poszedł Syriusz. Remus za to patrzył na półkę z książkami, jakby szukał jakiejś.
- Spójrz, Rogaczu! - Syriusz wskazał palcem na okładkę książki. - Podpisał się Książę Półkrwi
- Naprawdę uważasz się za księcia? - Potter wybuchł śmiechem.
- Co się tu dzieje? - bibliotekarka weszła między regały, akurat tam, gdzie byli Huncwoci i Snape.
- Nic, nic. - odpowiedział Remus, uśmiechając się życzliwie do kobiety.
- A ja jednak myślę, że coś się tu dzieje i nie omieszkam powiadomić o tym profesor McGonnagall.  -oznajmiła stanowczo. - Wstawaj Severusie z podłogi i pozbieraj podręczniki. A wy chłopcy, proszę migiem do pani profesor.
- Ale proszę pani...
- Żadnego ale. Szybko, i nie martwcie się, zapytam, czy byliście. - powiedziała i odeszła.
***
 Peter udał się na błonia w umówione miejsce. Już z daleka ją zobaczył. Skylynn siedziała na łące na błoniach i przyglądała się jezioru. Podszedł do niej.
- Dziękuję, że przyszłaś. - wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać.
- Nie dziękuj. Gdybym nie chciała przyjść, nie zrobiłabym tego. 
 Dziewczyna wstała. Miała kręcone blond włosy, sięgające połowy pleców i duże, brązowe oczy. Prawie cały czas się uśmiechała. Za lewe ucho wetknęła czerwony kwiatek. Ubrana w tradycyjny mundurek Gryfonów, czyli białą koszulę wpuszczoną w czarną spódniczkę sięgającą kolan i przewiązany czerwono-złoty krawat. Na nogach miała czarne baletki. Nie była umalowana zbyt mocno, miała jedynie czarny tusz na oczach. Była o rok młodsza od Petera. Można by powiedzieć, że wzrostem nie przewyższała Gryfona. Kochała wszelkie zwierzęta i rośliny, dlatego najlepszymi przedmiotami były dla niej zielarstwo i opieka nad magicznymi stworzeniami. Była także wegetarianką.
- No to jak? Przejdziemy się wzdłuż jeziora? - spytał Gryfon.
- Jasne. Wiesz, chciałam ci opowiedzieć, co mi się dzisiaj zdarzyło... - no tak, zapomniałam wspomnieć. Była wielką gadułą. Potrafiła gadać o wszystkim, co jej ślina przyniesie na język.

24.12.2013

Tak Świątecznie...

A tak z okazji świąt Bożego Narodzenia, chciałabym wszystkim życzyć:
Potterowskich przygód;
Prezentów jak najwięcej;
Spełnienia marzeń;
Spotkania wszystkich gwiazdorów, których chcieliście spotkać;
I wszystkiego, czego sobie życzycie, ale najważniejsze:
WESOŁYCH ŚWIĄT!

17.12.2013

- rozdział 17

- Słuchaj, Luniaczku. O 19 lecimy pod bijącą wierzbę. 
- Wiem, Rogaczu, mówisz mi o tym co miesiąc...
- No tak, ale gdybyśmy się spóźnili, to twój "mały futerkowy problem" by się wydał! Musisz to zrozumieć! Minutę za późno i wszystko się wyda!
- Oj tak, wiem. Dobra, o 19. A teraz pozwolisz, że zjem w spokoju śniadanie.
 Dzisiejszy dzień nie dla wszystkich wydaje się wspaniały. W dniu pełni Remus Lupin staje się bardziej agresywny. Nigdy nikomu ani on, ani jego przyjaciele nie wyjawili powodu jego "wyjazdów do chorej babci" lub "odwiedzenia chorej mamy". Zawsze się dziwili, że nikt nigdy nie zauważył związku tych wszystkich nieobecności z czasem, w którym Remus znika. Jednak może zdarzyła się taka osoba, która coś podejrzewała? W końcu już raz ktoś taki się znalazł. W zeszłym roku chłopcy zniknęli, ale jedna osoba, jeden chłopiec ich obserwował.  Oni to zauważyli i wykorzystali. Udali się tam, gdzie zwykle, a chłopiec o haczykowatym nosie podążał za nimi. Gdy "mały futerkowy problem", jak to zwykł mawiać James się ujawnił, Severus o mało nie stracił życia. Na szczęście James w porę zdążył zareagować i uratował mu życie.
 Jednak Huncwoci nie są tylko wybawcami życia Severusa. Oni także ukrywają coś, co nie powinno mieć miejsca. Robią to dla dobra przyjaciela. Właśnie to można nazwa się prawdziwą przyjaźnią.



 Lily, co często się ostatnio zdarzało, znowu została w dormitorium sama. Elise i Camille umówiły się znowu z Hugonem i Rogerem. Alice rzadko zaglądała do dormitorium. Rudowłosa usiadła na parapecie i wyjrzała przez okno. Przyłożyła nos do szyby i przyjrzała się temu, co widzi, dokładniej. Po błoniach biegły cztery postacie. Podleciały pod bijącą wierzbę. Zrobiły coś, co spowodowały, że gałęzie drzewa znieruchomiały. Podbiegły do pnia i... znikły. Nic z tego nie zrozumiała. Lily zsunęła się z parapetu i wyszła z pokoju. Skierowała się do schodów do dormitorium chłopców. Czy to możliwe, że tymi czterema postaciami byli właśnie oni? W końcu to Huncwoci - najwięksi kawalarze Hogwartu. Znają ten zamek jak nikt inny. Zapukała. Nikt jej nie otworzył. Postanowiła, że wróci do dormitorium i będzie wyglądać przez okno, póki osoby nie wrócą. Znów usiadła na parapecie, przyłożyła do niego policzek i zaczęła obserwować błonia. Bijąca wierzba nadal się nie ruszała, jednak po chwili znów zaczęła machać gałęziami.
- Lily! Żyjesz?
- Co? O co chodzi? 
- Ja wchodzę do pokoju, a ty śpisz na parapecie! Przecież od tego jest łóżko!
 Rudowłosa dopiero zauważyła, że do pokoju wśliznęła się już Alice i Camille. Musiała zasnąć. A tak bardzo chciała się dowiedzieć, kim były te tajemnicze cztery postacie!
***
- No to zdrówko! Za Luniaczka!
 Remus siedział teraz w Skrzydle Szpitalnym na jednym z łóżek. Towarzystwa dotrzymywali mu: James, rozłożony na łóżku razem z nim i Syriusz z Peterem na drugim łóżku. Z całej czwórki to Właśnie Lupin był poszkodowany. Jego twarz przykryły dwie nowe blizny. Wyglądał na bardzo zmęczonego, jednak szczęśliwego, że są z nim przyjaciele. Wszyscy czworo trzymali w rękach butelki z piwem kremowym.
- No, nie było aż tak źle. Pamiętam jeszcze tą pełnię, kiedy gonił nasz Snape. Ale byłyby kłopoty, gdyby nie było wtedy Rogacza! Severusa już by dawno z nami nie było.
- Bez przesady! Bo się zarumienię! Ale tak serio, to nie wiem, co go podkusiło. Chce się mieć na nas czym mścić, czy jak?
- On by się miał na nas mścić? No chyba żartujesz! - Syriusz wybuchł śmiechem.
- Chłopcy! Wiecie, że was lubię, jednak mam także innych pacjentów, a wy zachowujecie się trochę za głośno. Proszę, bądźcie troszkę ciszej. A ty, Remusie, jedz tą czekoladę. - przyszła pielęgniarka panna Slice i przyniosła kolejny mały bloczek czekolady.
- Dziękuję pani, ale ja naprawdę nie mogę już tej czekolady. Już mnie mdli. 
- Oj, co ty wygadujesz! Czekolady nigdy za dużo. - uśmiechnęła się i zniknęła w swoim gabinecie.
- Remusie! Jeśli ty nie chcesz tej czekolady, to my możemy ci pomóc się z nią uporać. - uśmiechnął się Peter, rozdzielił bloczek na cztery i podał każdemu.
***
- Dzisiaj szybciej wróciłeś do siebie Luniaczku. - powiedział James w drodze do dormitorium.
 Tylko chłopcy weszli do pokoju, rozległo się pukanie. Peter wstał i poszedł otworzyć w drzwiach stała Lily.
- Chłopcy, chciałam się was o coś spytać.
- Dajesz. - mruknął Syriusz, wyciągając swoje mugolskie pisemko z motorami.
- Chciałam się spytać, czy to wy wczoraj gdzieś się wymknęliście wieczorem, przechodząc jakimś... przejściem obok bijącej wierzby? - spytała, siadając na łóżku Remusa.
- Nie, to na pewno nie my. Lunatyk był u swojej babci, a my mieliśmy szlaban u McGonagall. - wymruczał Syriusz, wynurzając się zza magazynu.
- No dobrze, to ja chyba będę szła...
- Poczekaj! Posłuchaj, zapraszam w tym roku... - zaczął James
- ... jak co roku ... - wtrącił Syriusz
- ... przyjaciół na wakacje do domu. Na dwa tygodnie. No więc chciałem w tym roku zaprosić też ciebie, Elise i Camille. Niestety nie mogą przyjechać z Rogerem i Hugonem, bo będzie nas za dużo. Remus i Syriusz też się powstrzymują od zaproszenia Michaelli i Olivii, ale tak w gronie przyjaciół? Co wy na to? - dokończył już sam Rogacz.
- Zastanowię się. - uśmiechnęła się pod nosem Lily i wyszła.


15.12.2013

- rozdział 16

 Camille, Elise i Lily podążały korytarzem do sali eliksirów. Pchnęły drzwi, usiadły przy jednym ze stolików i czekały na profesora Slughorna. Nauczyciel przybył niedługo potem i spytał:
- Czy ktoś wie, co znajduje się w kociołkach? - ręka Lily wystrzeliła do góry. - Tak, panno Evans?
- To jest amortencja, czyli najsilniejszy eliksir miłosny na świecie. Nie wzbudza on prawdziwej miłości, ale silne zadurzenie lub obsesję. Zapach amortencji każdy odczuwa inaczej, w zależności od tego, co go najbardziej pociąga.
- Brawo! Panna Evans jak zwykle idealnie! Pięć punktów dla Gryffindoru. No więc amortencję łatwo poznać po połysku przypominającym macicę perłową i parze wzbijającej się w charakterystycznych spiralach. Jego siła zależy od długości przetrzymywania. 
- Lily, a ty co poczułaś? - spytała Cam Lily po lekcji.
- Ja poczułam zapach atramentu, czekoladę i miętę. A wy?
- Ja ten zapach po deszczu, soku z dyni i chleba. - odpowiedziała Camille, poprawiając torbę na ramieniu.
- Ja czułam nowe książki, zioła i kwiatki z okna w moim pokoju w domu. - powiedziała Elise, rozglądając się za Rogerem. - dobra, dziewczyny, ja lecę do Rogera. Spotkamy się w Welkiej Sali.


 Dziewczyny biegły, a osoby, które były jeszcze w Pokoju Wspólnym Wieży Gryffindoru przyglądały się, jak wpadają jedna na drugą w biegu. Szybko wskoczyły na schodki prowadzące do dormitoriów chłopców. Pierwsza była Lily. Nawet nie zapukała. Szybko nacisnęła klamkę i wpadła do pokoju. Za nią wleciały dziewczyny. Rozejrzały się po pokoju, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia Remusa, Jamesa i Syriusza podbiegły do Petera i rzuciły się mu na szyję. Po chwili złapały poduszki z jego łóżka i zaczęły rzucać w trzech Huncwotów.
- O co wam chodzi? - spytał zdziwiony Peter.
- O co? A o to, że oni nam nie powiedzieli, że już jesteś! Zapytałyśmy się McGonagall, kiedy masz przyjechać, a ona mówi, że przecież już jesteś! - wykrzyknęła Camille.
- Przepraszamy, przepraszamy! Następnym razem wam powiemy! - wykrzyknął Remus, wymachując białą koszulą.
- No dobrze, niech wam będzie. - Elise odłożyła na miejsce poduszkę i usiadła na łóżku Petera.
- No to skoro już tu jesteście, to może zagramy w eksplodującego durnia? - uśmiechnął się James, wyjmując z półki butelki z piwem kremowym.
- Jasne! - uśmiechnęła się Cam biorąc do ręki butelkę od Jamesa.
- Dobra, ja zaraz wracam. - powiedziała po jakimś czasie Lily i wstała, kierując się do łazienki.
 Wstała i poszła do łazienki. Weszła, ale tuż po zamknięciu drzwi runęła na podłogę. Z pokoju dobiegł ją głos Remusa:
- Wszystko ok?
- Tak! - wykrzyknęła zmieszana.
 Wstała i wzięła do ręki to, co spowodowało wypadek. Był to żel pod prysznic. Przeczytała etykietkę:

Czarujący, czekoladowo-miętowy żel pod prysznic.

 Wybałuszyła oczy i przeczytała jeszcze raz. To nie możliwe, żeby to miało jakiś większy związek z amortencją. W końcu to na pewno był czysty zbieg okoliczności. Skorzystała z toalety, otworzyła drzwi, oparła się o framugę, pokazała żel pod prysznic i spytała:
- Kto jest taki mądry i nie potrafi podnieść własnego żelu pod prysznic?
- To chyba ja. - odpowiedział jej James.
 Dziewczyna oblała się lekkim rumieńcem, odłożyła żel na półkę i powróciła do gry. To przecież nie możliwe... to musi być czysty przypadek... a może jednak? Może jednak to uczucie, którym go daży nie jest jedynie przyjaźnią?. Czekolada i mięta. Te dwa słowa mieszały się jej w głowie przez resztę wieczoru.


12.12.2013

- rozdział 15

 Następnego dnia Lily, Camille, Elise i Roger po lekcjach siedzieli w bibliotece i wertowali książki. Chcieli dowiedzieć się czegoś więcej na temat napaści i rewolucji czarodziei w historii magii. Dziewczyny nie powiedziały Rogerowi, dlaczego to robią, ponieważ Huncwoci ostrzegli je, że Peter nie chciał, aby każdy o tym gadał. Lily siedziała nad starymi aktami, Camille przeszukiwała półki z książkami, a Elise i Roger przeszukiwali razem te książki, które leżały na blacie stolika, trzymając się za ręce. 
 W tym samym czasie Huncwoci bez jednego z przyjaciół, który akurat pocieszał swoją matkę w domu, przemierzali razem korytarze w poszukiwaniu rozrywki. Ten smutek panujący ciągle między nimi zaczął ich już denerwować, a tym bardziej zachowanie dziewczyn, które ostatnio cały dzień spędziły na wertowaniu biblioteki. Mieli nadzieję, że dzisiaj, przechadzając się po korytarzach zamku natkną się na coś, co przykuje ich uwagę i oderwie od ponurych myśli. 
 Przechodzili akurat obok pomnika co chwilę potykającego się skrzata, niosącego garnek z jakąś potrawą. Za każdym razem, kiedy noga mu napomykała, ten starał się utrzymać równowagę, by nie wylać zawartości garnka, co jakimś sposobem za każdym razem mu się udawało. Wyszli zza zakrętu i ich oczom ukazał się chudy chłopak o ziemistej cerze, haczykowatym nosie i z tłustymi czarnymi włosami. Stał sam, jednak na ich widok puścił się biegiem. Chłopcy wymienili spojrzenia i ruszyli za nim. Biegli tak przez chwilę, aż Syriusz wyjął z kieszeni różdżkę, wycelował w Severusa i rzucił zaklęcie. Chłopak padł na ziemię, a pasek od jego torby rozerwał się. Czołgając się starał się jeszcze sięgnąć po nią, jednak James był szybszy. Złapał torbę i rozejrzał się. Nikogo nie było. Zajrzał do torby i wyjął pierwszą książkę z wierzchu. Potrząsnął książką do transmutacji, a z niej wypadła kartka. Podniósł ją, kiedy Snape podniósł się z ziemi. Syriusz wycelował jeszcze w niego i rzucił kolejne zaklęcie. Jego ręce i nogi zostały splecione niewidzialnymi linami, a całe ciało runęło na ziemię. James zaczął czytać na głos:

                       Kochana mamo!
        Ten tydzień wcale nie był taki, jakim go sobie
         wyobrażałem. Miałem nadzieję, że pan Rubsen
         lepiej doceni moje wysiłki na lekcjach .
         (tutaj chłopcy wytarli niewidzialne łzy spod oka) 
         W końcu jestem Ślizgonem. A jak tam u ciebie? 
        Czy wszystko dobrze w sprawie... sama wiesz,
        czego? Odpisz szybko.
                                                                                          Kocham, Severus

 Chłopcy wybuchnęli wspólnym śmiechem. 
- Co to za sprawa, co, Smarkerusie? Zabrakło ci chusteczek do nosa? - zadrwił z niego Syriusz, biorąc do ręki torbę i wyciągając z niej kolejną książkę. Ta była od eliksirów. - Smarkerusie, nie ładnie tak bazgrać po książkach. - chłopak skarcił go palcem i zaczął wertować kartki.
 Remus i James zbliżyli się do Syriusza i teraz już wszyscy razem spoglądali na kolejne zabazgrane czyimś pismem kartki. 
- Leviscorpus? Skąd to znasz? Tylko raz mi się zdarzyło natrafić na to zaklęcie i nie było to w szkolnej bibliotece. - zdziwił się Remus, przekręcając książkę, by przeczytać jakiś dopisek.
- Muffliato? Luniaczku, czy zdarzyło ci się na coś takiego natrafić? - spytał James, wskazując palcem na drobne pismo przy końcu strony.
- Nie. Ty to wymyśliłeś? - spytał coraz bardziej zdziwiony Remus, ale Severus nie odpowiedział. 
 Przerzucali kolejne strony, odczytując niektóre zapiski.
- Sectusempra? Na wrogów? Severusie, ale to przecież dziedzina czarnej magii! Czytałem o tym. Wywołuje poważne rany na ciele osoby, na którą rzuca się zaklęcie. Mam nadzieję, że znasz na wszelki wypadek antyzaklęcie. - powiedział Remus, spoglądając na Severusa, ale ten, jak przedtem nawet nie otworzył ust.
 Chłopcy, słysząc czyjeś kroki, rzucili książkę na ziemię, uwolnili Severusa i pobiegli w przeciwnym kierunku, zostawiając chłopaka na ziemi z rozwaloną torbą, porozrzucaną zawartością i rozlanym atramentem. Ruszyli w kierunku biblioteki. Tam spotkali, co ich w ogóle nie zdziwiło, Lily, Camille, Elise i Rogera. Podeszli do ich stolika i Remus wydyszał:
- Dziewczyny, słyszałyście o takim zaklęciu, jak Muffliato?
- Nie, a dlaczego? - spytała Lily, zaznaczając stronę, na której skończyła.
- Oj, dajcie już sobie spokój z tymi książkami. To nic nie da. Chodzi nam o to, czy nie jest to czasem zaklęcie... czarnomagiczne? - spytał Syriusz, dosuwając sobie krzesło do stolika.
- Nie wiem, ale jak chcesz, to możesz poszukać i... 
- Nie trzeba, Cam. Na pewno nie będę grzebał w tych... książkach. - udał, że wzdryga się od dreszczy.
- Jak chcesz, ale my nie znamy tego zaklęcia. No chyba, że ty, Roger? - powiedziała Elise, spoglądając na swojego chłopaka.
- Nie, ja nic takiego nie znam, nawet o tym nie słyszałem. Ale... po co wam to wiedzieć? Czy wy... 
- Nie, my nie używamy zaklęć, których nie znamy, a tym bardziej nie używamy zaklęć czarnomagicznych. - mówiąc, James podkreślił ostatnie słowo.
- No dobrze, dziewczyny. Ja myślę, że powinnyście to już zostawić. No raz! Ruchy! Zostawcie te... książki... i chodźcie. No, dalej! - zmienił temat Syriusz, wstając i odsuwając książki na bok.
 Huncwoci nie chcieli wyjawiać dziewczynom, co zrobili na korytarzu. Dopiero przedwczoraj Lily wybaczyła im, a oni już zaatakowali Severusa na korytarzu. Mieli jednak nadzieję, że nikt się o tym nie dowie.



4.12.2013

- rozdział 14

 Ten dzień zapowiadał się jak każdy inny. Rano przy śniadaniu Huncwoci znowu wycięli numer Ślizgonom. Jak zawsze.
 Gdy wszyscy zebrali się w Wielkiej Sali na śniadanie rozległ się krzyk i włosy każdego Ślizgona, który napił się soku dyniowego zmieniły kolor na niebieski. Ze wszystkich innych stołów słychać było już tylko śmiechy. Nikt później nie tknął już soku w obawie, że i jego włosy zmienią kolor. 
- Lily, musisz przyznać, to jest zabawne! - powiedziała Camille między wybuchami śmiechu.
- Ale ja nie mówię, że nie jest! - zaśmiała się Lily.
 Do stołu Slytherinu podbiegł profesor Groud - nauczyciel zaklęć. W daremnych próbach rozwiązania problemu pomagała mu profesor Henson - nauczycielka eliksirów, a na widok trzymających się za głowy Ślizgonów i latających przy nich nauczycieli w sali rozbrzmiał jeszcze głośniejszy śmiech.
 Po śniadaniu były zwykłe lekcje. Jak zawsze.
 Po południu dziewczyny poszły do biblioteki, by napisać esej na temat kamienia księżycowego. Jak zawsze.
  Wieczorem jednak stało się coś innego niż w poprzednie wieczory. Lily i Elise weszły do dormitorium.
- Chwila, chwila. Gdzie jest Camille? - spytała zdziwiona nieobecnością przyjaciółki Elise.
- Nie mam pojęcia. Musiała się nam wymknąć, kiedy szłyśmy do Pokoju Wspólnego. - wzruszyła ramionami i rzuciła się na swoje łóżko. 
 Cam nie wracała. Dziewczyny zaczęły się już niepokoić. Było po dwudziestej drugiej; teraz na korytarzach grasował Filch - ten nowy woźny. Alicja wróciła zdyszana do pokoju.
- Hej, Al. Nie widziałaś nigdzie po drodze Cam? - spytała Lily.
- Nie, a co? Nie ma jej? Ja byłam z Frankiem i nigdzie jej nie widziałam. - odpowiedziała zadyszana i padła na łóżko. - Ale lepiej niech uważa. Filch jest na serio wkurzony. Jacyś uczniowie zamienili całą Salę Wejściową w bagno! Wszędzie, nawet na suficie jest pełno błota. Teraz ten zgred lata po wszystkich korytarzach z tym swoim wstrętnym kotem i szuka, kto mógł to zrobić. Ja już zarobiłam tygodniowy szlaban, a złapał mnie przed dwudziestą drugą! Wredny zgred.
 Czas mijał, a Camille nie było. Minęła północ, więc koleżanki postanowiły, że położą się spać, a może jutro rano Camille już tu będzie. Jednak to nic nie dało. Położyły się, a ich zmęczone powieki same się zamykały, jednak sen jak na złość nie chciał przyjść. 
 Godzina trzecia w nocy. Drzwi pokoju lekko zaskrzypiały i ktoś wszedł do środka. Lily automatycznie złapała różdżkę i szepnęła "Lumos", a jej koniec rozjarzył się białym światłem. W drzwiach stała rozczochrana Camille. Patrzyła tępo w przestrzeń, ale - ku zdziwieniu Lily i Elise, która też patrzyła już na Camille - na jej ustach widniał uśmieszek. Łobuzerski uśmieszek.
- Camille! Co ci się stało? - spytała szepcząc przerażona Lily.
 Camille jakby przebudziła się ze snu. Potrząsnęła głową i spojrzała po przyjaciółkach. Zerknęła na Alice. Spała, ale nie chciała, żeby mimo wszystko ją usłyszała. Złapała szybko przyjaciółki za ręce i pociągnęła je do łazienki. Zamknęła drzwi i oświeciła światło, które raziło Lise i Lily po oczach. Zasłaniając oczy od bijącego światła, spytały przerażone Camille:
- Co ci się stało? - uśmiech na twarzy Camille rozciągnął się jeszcze szerzej. Spojrzała na przyjaciółki.
- Zrobiłam to. - szepnęła.
- Co zrobiłaś? - spytała nic nie rozumiejąc Lily.
- Przespałam się z Hugonem. 
- Co? Gdzie? Przecież to nie możliwe, żebyś poszła do Pokoju Krukonów, a on do nas tym bardziej nie mógł przyjść! - zdziwiła się Elise.
- Wiem. On znał takie jedno miejsce. Nazywa się Pokój Życzeń. Poszliśmy tam razem i poczułam się przy nim taka bezpieczna. Zaczęliśmy się całować i... 
- Nie chcę tego słuchać! Zachowaj swoje życie erotyczne dla siebie! - zaśmiała się Lily.
- A Filch was nie złapał? Alicja mówiła, że dzisiaj wszystkich wyłapywał. - spytała Elise, opierając się o umywalkę.
- Oj tak, złapał. Mamy tydzień szlabanu. Ale to nie szkodzi. Ważne, że razem. 
- Ale wiesz, że on na pewno zrobi tak, żebyście robili szlaban osobno? - spytała tym razem Lily, siadając na brzegu wanny.
- Nie możliwe! Nie może! 
- Może, może. - uśmiechnęła się Lily. - A teraz pozwól, że pójdę spać, bo jestem zmęczona tym czekaniem na ciebie.
***
 Następnego dnia po lekcjach, dla odmiany, Lily z przyjaciółkami uczyły się w Pokoju Wspólnym. Camille z uczesanymi już włosami zwróciła się do przyjaciółek:
- Dziewczyny, nie zauważyłyście czegoś dziwnego w Huncwotach?
- No tak. Od jakiegoś czasu w ogóle nie widać nigdzie Petera. Nie ma go nawet na lekcjach! - przytaknęła Elise odrywając pióro od pergaminu.
- Ciekawe o co chodzi. - pomyślała na głos Lily.
- To idź się spytaj. - powiedziała Camille i uniosła jedną brew.
- Nie będę za nimi latać. Spytam przy najbliższej okazji. - odpowiedziała Lily i z powrotem pochyliła się nad książką od eliksirów.
 Następnego dnia przy śniadaniu Lily postanowiła jednak spytać Huncwotów o co chodzi. Ciekawość zżerała ją od środka.
- Chłopcy, gdzie jest Peter? - chłopcy wymienili spojrzenia.
- Jeżeli chcecie wiedzieć, to chodźcie za nami. Nikt nie może się dowiedzieć, rozumiecie? - odpowiedział szepcząc James, wstał z Syriuszem i Remusem i wyszedł. Dziewczyny wymieniły spojrzenia i ruszyły za nimi.
- No to jak? Dowiemy się? - spytała po chwili Camille.
- Już za chwilę. Wchodźcie. - Syriusz otworzył drzwi do pustej klasy i wpuścił przodem dziewczyny.
- No to tak: Pewnie słyszałyście już z "Proroka", że ostatnio grupa jakichś zbuntowanych czarodziei zaczęła panoszyć się po świecie, zbierać takich jak oni - zbuntowanych i pragnących wyrwać się spod prawa - i atakują ludzi z ministerstwa? - dziewczyny kiwnęły. - No więc, robią to po cichu. Nie chcą, żeby ktokolwiek znał dokładnie ich nazwiska, czy chociażby widział ich twarze. No więc tata Petera pracuje w ministerstwie w Biurze Brytyjskiego Przedstawiciela Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów. I ostatnio... - tu James się zająknął. - zaatakowali tatę Petera. Był sam w domu. Pani Caroline była na zakupach. I... i on nie żyje. Zabili go. Więc Peter pojechał do domu. Pociesza matkę.
 Nastąpiła chwila ciszy. Elise schowała twarz w rękach.
- Tak nam przykro. Nie wiedziałyśmy. Kiedy przyjedzie? - przerwała ciszę Camille.
- Za tydzień. Na pewno nie wcześniej. - odpowiedział Remus.
- Ale... ale czemu nie pisali nic o tym w "Proroku"? Prenumeruję tę gazetę ale nic o tym nie mówili. - zdziwiła się Lily.
- Bo widzisz... tata Petera... on jak mówiłem, pracuje w Biurze Brytyjskiego Przedstawiciela Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów... ale on nie jest szefem tego biura w Londynie. On jest pomocnikiem. Myślę, że gdyby to szefa zaatakowali, na pewno by o tym napisali. Ale jego nie uważali za dość... ważnego. - wytłumaczył Remus.
- To oburzające! Jak można? Przecież on też był człowiekiem! Pracował w Ministerstwie tak samo jak wszyscy inni, ale o nim nie napisali, bo jest 'mniej ważny'? Oburzające! - zezłościła się Lily i wstała. - Mimo wszystko, dzięki chłopaki. No to my idziemy. Jeszcze nie zjadłyśmy.
- Poczekaj, Lily. - zatrzymał ją James.
- O co chodzi, Potter? - spytała Lily, nie odwracając się do niego.
- Możemy porozmawiać przez chwilę... na osobności? 
- No... no dobra. Masz pięć minut. - reszta wyszła i udała się dokończyć śniadanie.
- Posłuchaj, chciałem cię przeprosić. Daj mi drugą szansę. - powiedział, podchodząc do niej.
- Drugą szansę? - spytała, odwracając się do niego przodem.
- Tak. Byłem głupi. Myślałem tylko o zabawie i docinkach Severusowi i tej jego bandzie. Ale teraz już taki nie będę. Będę się liczyć z twoimi słowami. Uczuciami. - podszedł do rudowłosej jeszcze bliżej. Był tak blisko, że  poczuła jego oddech na karku.
- No nie wiem, Potter...
- James. Nie mów do mnie Potter. Ja ciebie nie nazywam Evans. - uśmiechnął się. - Proszę, zgódź się.
- No dobrze. Masz ostatnią szansę. No to... kto pierwszy w Wielkiej Sali? - uśmiechnęła się szeroko, okręciła i wybiegła z klasy. James uśmiechnął się jeszcze szerzej i wybiegł za nią.


~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieję, że jest trochę dłuższa, niż poprzednie.
Wnosi dużo, więc mam nadzieję, że wam się spodoba.
Wiem, miałam dłużej ich przytrzymać jako 'skłóconych', ale nie mogłam się powstrzymać :D
Notka miała być wczoraj i uwierzcie, starałam się, ale weny nie było i napisałam... może dwa zdania?
To na razie tyle :) ~Luna L

1.12.2013

- rozdział 13

 Od meczu minął tydzień. Większość osób przyzwyczaiła się do myśli, że Puchar Quidditcha wygrali Ślizgoni. Podczas przerwy obiadowej Lily pożegnała się z przyjaciółkami i samotnie wybrała się biblioteki. Wzięła z półki potrzebne książki i usiadła przy jednym z pustych stolików. Wyjęła pergamin, pióro i kałamarz, pochyliła głowę i zaczęła pisać wypracowanie na transmutację. Drzwi biblioteki zaskrzypiały. Rudowłosa zerknęła kto wszedł i z powrotem zaczęła skrobać piórem. Do jej stolika ktoś się dosiadł, lecz ona udawała, że tego nie zauważyła.
- Lily? - spytał męski głos, jednak dziewczyna starała się go ignorować. - Lily, porozmawiaj ze mną.
- Nie mamy o czym rozmawiać. - powiedziała oschle nie podnosząc głowy znad pergaminu.
- Lily, nie możesz być na mnie zła całe życie!
- A założysz się? 
- Lily, błagam. Chciałem się ciebie o coś zapytać. - nikt mu nie odpowiedział, więc ciągnął dalej. - Umówisz się ze mną? - dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko prychnęła, zebrała książki, wstała i odeszła do innego stolika. James poszedł za nią. - Lily, proszę, umów się ze mną.
- Nie. Pójdziesz sobie, czy to ja mam stąd pójść? - syknęła.
- Nie pójdę, póki ze mną normalnie nie porozmawiasz! 
- To zostań, jak chcesz. - szepnęła, wstała, schowała pergamin, pióro i kałamarz i wyszła.
- Nie uwierzycie, co się stało! - zawołała do przyjaciółek, kiedy razem podążały do sali zaklęć. - James bezczelnie poszedł za mną do biblioteki i poprosił mnie, żebym się z nim umówiła!
- To chyba dobrze, nie? Próbuje załagodzić sytuację, a... no wiesz... my... od czasu balu... umawiamy się z...
- Aha, więc o to wam chodzi! - przerwała jej rudowłosa. - Wy sobie chodzicie na randki, więc i ja powinnam!
- Nie Lily! Absolutnie nie o to nam chodzi! Chcemy po prostu powiedzieć, że może... może przydałby ci się ktoś, z kim chciałabyś pogadać, przytulić się... - próbowała załagodzić sytuację Elise.
- Nie, ja wcale tego nie potrzebuję, a wy w ogóle mnie nie rozumiecie! - wykrzyknęła i ruszyła szybciej.
***
 Trzy przyjaciółki wyszły na rozgrzane błonia. Usiadły pod jednym z drzew i przyglądały się płynącej wielkiej kałamarnicy. Wtem rozległy się śmiechy. Wszystkie spojrzały w lewo i ujrzały, jak Syriusz i James unoszą różdżkami nie kogo innego, jak Snape'a. 
- Aha, a więc to tak! Skoro już o wszystkim wiem, to nie kryjecie tego, że się nad nim znęcacie? - wykrzyknęła, wstając. James zmierzwił sobie włosy ręką.
- Lily, przestań, sam się prosił. - protestował Syriusz, spoglądając kątem oka na grupkę rozchichotanych dziewczyn.
- Tak? Ciekawe czym! - wykrzyknęła oburzona Lily. 
- Tym, że istnieje! - uśmiechnął się Black i wywrócił w powietrzu Severusa do góry nogami.
- Jesteście beznadziejni! Zostawcie go! - wykrzyknęła Lily, podchodząc bliżej całego wydarzenia.
- Nie potrzebuję twojej pomocy! - wykrztusił Severus.
- Nie? Poradzisz sobie sam? Więc trzeba coś na to zaradzić! - uśmiechnął się pod nosem James. - Diffindo! - szata Snape'a zaczęła drzeć się w różnych miejscach, ukazując jego kościste ciało.
- Zostawcie go! - krzyczała dalej Lily.
- Tylko, jeżeli się ze mną umówisz, Evans! - uśmiechnął się James i poczochrał włosy ręką.
- Nigdy! Zostaw go! 
- Oj, Lilka, jesteś taka uparta. - powiedział z rozczarowaniem na twarzy i opuścił różdżkę, przez co Severus upadł na ziemię. Lily spróbowała mu pomóc wstać.
- Zostaw mnie, szlamo. - syknął przez zaciśnięte zęby, a Lily wytrzeszczyła na niego oczy, jednak po chwili zrobiła zdecydowaną minę i powiedziała:
- Dobrze. 
 Odwróciła się na pięcie, jednak James, zły za słowa chłopaka, nie dał za wygraną.
- Nie ładnie jest tak mówić, może trzeba wyczyścić ci tę buźkę, co? Chłoszczyć! - z ust Severusa zaczęła lecieć piana i bańki mydlane. - O wiele lepiej, co? - uśmiechnął się pod nosem James.
 Lily zezłoszczona całą tą sytuacją podeszła do przyjaciółek i razem wróciły do zamku. Wieczorem, w Pokoju Wspólnym Gryfonów podszedł do niej Remus.
- Lily, nie złość się na Rogacza, on chciał ci tylko zaimponować! 
- Zaimponować? Dziwne, jakoś nie wyglądało to tak. - odpowiedziała sucho i dopisała coś na pergaminie służącym do wypracowania z transmutacji.
- No tak, ale...
- Luniaczku! Co ty robisz?! - dobiegł ich głos Syriusza z drugiego końca pokoju.
- Już idę Łapciu! - odkrzyknął. - Posłuchaj mnie, Lily i nie złość się na niego, błagam. - wyszeptał, wstał i odszedł. Lily tylko prychnęła i wróciła do pisania wypracowania.
~~~~~~~~~~~~~~~
Tak, wiem, że ta scena z Severusem wygląda trochę jak scena z książki, ale nie mogłam się powstrzymać. Wczoraj ją przeczytałam i zapadła mi w pamięć.
Dedykuję tę notkę mojej pierwszej obserwatorce - Biszkoptkowi! :)

29.11.2013

- rozdział 12

 Maj. Ostatni mecz Quidditcha w tym roku szkolnym w Hogwarcie, rozgrywany między drużyną Gryfonów i drużyną Puchonów. Od tego meczu zależy Puchar Quidditcha, ponieważ Gryfoni mają już na koncie dwie wygrane, Ślizgoni także, za to Krukoni jedną. Jeżeli teraz Gryffindor nie wygra z przewagą co najmniej 150 punktów, Puchar Quidditcha wygra Slytherin.
***
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Nie denerwuj się tylko. - uspokajały zdenerwowaną Lily przyjaciółki podczas śniadania.
- Wcale się nie denerwuję. - zaperzyła się rudowłosa, nakładając sobie gofry.
- Widzimy. - uśmiechnęły się do siebie Camille i Elise, spoglądając na trzęsącą się rękę zielonookiej.
 Zjadły śniadanie, a właściwie zjadły blond- i czarnowłosa, ponieważ Lily tylko skubnęła swoich gofrów i odstawiła talerz. Siedziały razem w Wieży Gryffindoru i gawędziły, lecz o godzinie dwunastej Lily zabrała miotłę i zeszła na dół.
 Szła przez błonia, ciesząc się ciepłym słońcem. Dzięki tej pogodzie będzie jej o wiele lepiej grać. Doszła do boiska i poszła do szatni przebrać się do gry. Założyła szkarłatny strój i podeszła do reszty drużyny. David Dounty jak zwykle rozpoczął swoje krótkie ostrzeżenie:
- Posłuchajcie. Wiem, że jak na razie szczęście nam dopisywało, ale nie to znaczy, że teraz też tak będzie. Musimy wziąć się w garść i dać z siebie wszystko, na co nas stać! Gotowi? Na boisko! 
 Wszyscy wyszli na boisko, wokół którego na trybunach siedzieli już wszyscy uczniowie i większość nauczycieli. Pani Hooch zagwizdała w gwizdek i podrzuciła kafla. Gra się zaczęła.
 James, jak zawsze, wzbił się ponad wszystkich, żeby móc obserwować całe boisko. Bracia Tlinch odbijali tłuczek w stronę drużyny Hufflepuffu, Rupert Heyes bronił słupków bramkowych, a Lily, David Dounty i Margarett Johnson podawali sobie kafla i atakowali bramki przeciwników. 
- Piłka w posiadaniu Margarett! - poniósł się głos po trybunach. - Podaje do Dounty'ego... kafel w posiadaniu Evans... Evans będzie strzelać... Jest! 10 do 0  dla Gryffindoru! 
 Gra toczyła się jakąś godzinę. Wynik głosił: 230 do 70 dla Gryffindoru, gdy James przyspieszył i runął w dół. Publiczność zaparła dech, a szukający Hufflepuffu ruszył za Potterem. Ścigali się w wyścigu po małą, złotą piłeczkę, śmigającą przed końcami ich mioteł.
- James Potter sięga ręką po znicza... nie! Znicz złapany przez Hufflepuff! Gra się zakończyła, ale to nie Hufflepuff wygrywa! To Gryffindor z wynikiem 230 do 220 punktów!
 Trybuny Gryfonów oszalały. Zawodnicy zlecieli na ziemię. Jednemu Puchonowi leciała krew z nosa, a Margarett trzymała się za bolące ramię. Wszyscy poszli do szatni, przebrali się i wrócili do zamku, żeby coś zjeść. Mimo wygranej, stół Gryfonów nie wykazywał większego entuzjazmu. To było przesądzone. Slytherin wygrał Puchar Quidditcha.
 Lily usiadła koło przyjaciółek. Nie odzywały się do siebie, aż do stołu dosiedli się Syriusz, Lupin i Peter. 
- Gdzie James? - spytała Lily, nakładając sobie kawałek ciasta z rabarbaru.
- W dormitorium. Nie chce wyjść. Mówi, że nie jest głodny. - powiedział szybko Syriusz i zajął się obiadem.
 Po tej krótkiej rozmowie, gdy Lily, Camille i Elise zjadły, poszły do pokoju. Nikt więcej się nie odzywał. Każdy członek drużyny winił siebie za przegraną. Ale nikt nie robił tego tak, jak James. 
***
 Wszedł do pokoju i trzasnął drzwiami. Podszedł do biurka, złapał pierwszą książkę z wierzchu i cisnął nią o ziemię.
- Spokojnie, Rogaczu. To nie twoja wina. - pocieszał przyjaciela Syriusz.
- Właśnie, że moja! Gdybym złapał tego znicza wygralibyśmy Puchar. A teraz Ślizgoni będą się pławić zwycięstwem. - rzucił przez zaciśnięte zęby James, poszedł do łazienki i zamknął drzwi na klucz.
- Idziesz na obiad, czy zostajesz? - spytał Remus, przyciskając jedno ucho do drzwi. 
- Zostaję.
 Po tym słowie Syriusz, Remus i Peter wyszli. James oparł ręce o umywalkę i spojrzał na swoją brudną od ziemi i potu twarz. "Dlaczego nie złapałem znicza? Nigdy mi się to jeszcze nie zdarzyło!" - pomyślał. Rozebrał się i wszedł pod prysznic. Ciepły strumień wody zdawał się obmywać go ze wszelkich niepokojów. 
 Wyszedł i ubrał piżamę, składającą się jedynie z krótkich, luźnych spodenek. Wysuszył włosy i ostatni raz spojrzał w lusterko na swoją twarz. Wyszedł i korzystając z okazji położył się w łóżku i zasunął zasłony, a następnie zaczął udawać, że śpi, nie mając ochoty na żadne rozmowy z przyjaciółmi, będącymi jeszcze na obiedzie.

~~~~~~~~~~~
Notkę dedykuję Lilce.